Sąsiad też człowiek, czyli nie zapominaj o…
Jak to jest, że wystarczy jeden dłuższy spacer raz tylko na pół roku po wybranej okolicy, by zauważyć, jak dynamiczny (tym razem nie jest to słowo z pozytywnym wydźwiękiem) jest rynek gastronomiczny w Polsce. Mam tu na myśli lokale, które zmieniają się w bardzo krótkim czasie – niby świeżo otworzony, a po paru miesiącach w jego miejscu jest już inny (o zgrozo, często korzystający z połowy szyldów swojego poprzednika) i – co ważniejsze – ten nowy istnieje bez wiedzy wśród sąsiadów, którzy mieszkają, czy pracują w pobliżu. Dlaczego tak jest i co grozi, gdy właściciel ignoruje najważniejszą grupę docelową swojego lokalu – okolicznych mieszkańców i pracowników?
Otóż efekt jest właśnie taki, że tuż otwarciu i pierwszym “bumie”, kiedy obroty nakręcali głównie znajomi odwiedzający restaurację, lokal zaczyna świecić pustkami. Dzieje się tak, dlatego, że właściciel zapomniał o tym, by w całym pomyśle na otworzenie restauracji, przeznaczyć pieniądze na promocję – nie mam tu na myśli kampanii na całą Polskę, w żadnym wypadku! Mówię o kampanii reklamowej, która dotrze do sąsiadów informując o tym, że powstało nowe miejsce w niedalekiej odległości od ich domu, czy biura. Słyszę czasami “korzystamy z marketingu szeptanego” – te słowa statystycznie jeden raz na sto mają faktyczne podłoże kampanii przemyślanej w ten sposób, by przyniosła faktyczne efekty. W pozostałych przypadkach właściciele mylą to określenie z rozpowszechnianiem informacji o otwarciu i ofercie lokalu wśród najbliższych, którzy – pojawią się na początku, a potem znikną, bo wielokrotnie nie jest to ich okolica, a wpadli tylko z sentymentu do właściciela.
Co więc kryje się pod hasłem “sąsiad też człowiek”?
Najprostsze rzeczy, które wymagają nakładu finansowego (czas przestać się oszukiwać drodzy właściciele biznesów restauracyjnych – nie ma rozwoju i zysków, bez uprzedniej reklamy!) – konkretnego i wcześniej zaplanowanego. Bez wymówek typu “my dopiero otworzyliśmy i nie mamy pieniędzy”, bo brak budżetu reklamowego można spokojnie porównać do otwarcia lokalu bez krzeseł dla gości i dobrych kucharzy. W przypadku, gdy inwestorzy otworzyli restaurację bez takiego planu wydatkowego, lokal trafi prawdopodobnie do puli tych, które po kilku miesiącach, gdy skończą się pieniądze z nakładów finansowych z innego źródła i nie będzie już z czego dokładać do tego biznesu.
Od czego zacząć?
Od najprostszych rzeczy:
- zaproszenia na otwarcie okolicznych mieszkańców i pracowników poprzez bezpośrednie dotarcie do nich, przekazując do rąk zaproszenia na konkretny dzień i godzinę i gwarantując darmową (!) i dobrą zabawę oraz smaczną kolację, czy obiad dla nich,
- inwestycję w reklamę na Facebooku obejmującą dany rejon (dzielnicę, okolicę) działań restauracji,
- inwestycję w reklamę na portalach pozycjonujących się pod hasłami związanymi z danym rejonem w wyszukiwarce Google (pytajcie o pozycję przed wyborem portalu!),
- inwestycję w reklamy w Google lub pozycjonowanie (uwaga! tu może być drogo!),
- promocje dla mieszkańców i pracowników z okolicy,
- regularne docieranie do sąsiadów za pomocą zaproszeń, mailingów, kart zniżkowych.
To na początek! Jeśli to zrobicie z pewnością zauważycie pierwsze efekty dość szybko, a za kilka miesięcy w miejscu, w którym jest Wasz lokal, będzie on działał dokładnie tak, jak teraz, tylko cieszył właścicieli sporymi zyskami z biznesu. Dajcie się poznać sąsiadom, bo to jedni z ważniejszych gości dla Was.
Fot. Pixabay