Człowiek ma dwa życia. A restauracja?
Całkiem niedawno w jednym z artykułów @forbeswomen wpadłam na bardzo proste, a zarazem mądre słowa Konfucjusza: “człowiek ma dwa życia – to drugie zaczyna się wtedy, gdy zda się sprawę, że ma się tylko jedno”. Dlaczego dziś je przytaczam?
Znam wiele osób, które długo marzyły o otworzeniu swojej własnej restauracji. To ci, którzy ciężko pracowali w innych branżach, ale również Ci, którzy podróżowali, uczyli się gotowania odwiedzając mnóstwo miejsc na całym świecie, zakładali blogi kulinarne, pojawili się w mediach. Pewnego dnia uznali, że pora zabrać się za realizację swoich marzeń o gotowaniu dla innych w profesjonalny sposób. Poszli do banku, poprosili o kredyt i zaczęli przygodę z gastronomią. Przecież mając za sobą kilka dużych podróży, a nawet swój program kulinarny, wie się już wszystko, prawda?
Gdyby do tego dołożyć wielki zapał, przychodzi na myśl stwierdzenie, że sukces jest pewny. Mijały pierwsze tygodnie, przyjaciele coraz rzadziej zaglądali do restauracji, na blogu pojawiało się mniej wpisów (praca od rana do nocy nie pozwalała na tyle podróży, co dotychczas), a program z popularnej telewizji przeniósł się do tej bardziej niszowej, zaczęła się prawdziwa walka o gości w lokalu. Gdy pytałam, co robisz, by wypromować restaurację, mówili, że to nie pora, bo dopiero się rozkręcają, że miejsce się samo wypromuje, że wystarczy dobrze gotować.
Tylko każdy tydzień przynosił kolejne rachunki do opłacenia, pracownicy zaczęli częściej się rotować, bo woleli na napiwkach zarabiać więcej w innych miejscach, a w Internecie, który wciąż czekał na poważny krok, widać było coraz więcej gorzkich wpisów od gości. Że może znana osoba, ale wysokie ceny, a dania przekombinowane; że wolna obsługa; że lepiej zjeść w…. i tu padały nazwy innych miejsc wartych odwiedzenia. Oni wciąż czekali. Przecież czas to tylko wskazówki na zegarze, a “ten marketing to mocno przereklamowany temat”. No i przyszedł ten moment, że przestało wystarczać na zapłatę czynszu, pensje, a o reklamie już w ogóle nie było mowy. To właśnie był moment, kiedy wielu z nich orientowało się, jak ciężka jest ta branża. Zauważali, że bez silnego działania w mediach, bez ciężkiej walki o gości w restauracji, bez ciągłego zdobywania wiedzy, dziś po prostu nie da się funkcjonować. To był moment, w którym zauważali wspomniane na początku “drugie życie” ich i ich biznesu. Ci, którzy mieli jeszcze na tyle sił i zabezpieczeń finansowych oraz wsparcia przyjaciół, budzili się i mówili, że pora działać. To właśnie im udało się przetrwać i zrozumieć, że mamy takie czasy, które nie wybaczają bierności w walce o zyski. Pozostali wracali do swoich poprzednich zawodów, sprzedając pozostałość po gastrodziałalności.
Czego Was, managerów i (obecnych i pewnie niejednokrotnie przyszłych) właścicieli restauracji powinny nauczyć te słowa? Że wszystko odłożone na jutro albo kiedyś, może się po prostu zemścić. Że chwila, w której wmawiacie sobie, że bez promocji i budżetu na nią da się żyć, jest czymś w rodzaju pierwszego gwoździa, który szykujecie do końca tego biznesu.
Mam nadzieję, że przemyślicie ten temat na spokojnie i wykorzystanie jedno jedyne “życie” swojej restauracji dbając zarówno o pyszne jedzenie, jak i niezbędna dziś komunikację w mediach, by Ci, którzy chcą odkrywać dobre miejsca, mieli w ogóle okazję napotkać na Wasze. Powodzenia!