Włoska robota, czyli dlaczego Magda Gessler będzie miała jeszcze mnóstwo pracy przez lata
Z czego słyną kulinarnie Włochy? Z doskonałej kuchni, przepysznych win i aromatycznej kawy – to oczywiście kilka podstawowych elementów, które każdemu kojarzą się z tamtym rejonem. Dlatego największym zaskoczeniem dla gościa odwiedzającego włoską restaurację jest jej właściciel – rodowity Włoch – który serwuje wszystko nie tak, jak trzeba. Trafiłam ostatnio do lokalu na Podkarpaciu, chwalonego przez mieszkańców z okolicy, w którym prowadząca słynny program Kuchenne Rewolucje miałaby prawdziwe zatrzęsienie pracy. Zwykle uważam, że jedna wpadka nie stanowi żadnego problemu w restauracji i może przytrafić się każdemu, ale takiej wizyty jak ta nie doświadczyłam dość długo.
Już na początku wizyty największym problemem było to, że usiedliśmy na zewnątrz prosząc, by przeniesiono nas do środka restauracji, gdy zwolni się stolik dla 5 osób. Dalej – niezorientowana kelnerka nie potrafiła powtórzyć właścicielowi żadnego z win, o które pytaliśmy (zapisanie też jej nie szło), aż w końcu po paru minutach poinformowała nas, że i tak żadnego z tych z karty nie ma – jest tylko… i tu padła nazwa przekręcona kilkukrotnie przez nią, a więc do samego końca nie wiedzieliśmy o czym rozmawiamy. Długa dyskusja na ten temat zakończyła się naszym prostym wyjaśnieniem – chcemy zamówić wino wytrawne, białe, chłodne. Zadowolona pani przyszła po chwili i poinformowała, że jakieś jest, ale ciepłe, bo “kucharz używa go do gotowania”. Załóżmy, że na swój sposób poradziliśmy sobie z tym problemem.
Dalej przyszła kawa – wodnista, bez smaku, z mlekiem równie rozcieńczonym, co ona sama. Trochę tak, jakby 4 osoby piły jedną przelaną do 4 filiżanek i zalaną dodatkową wodą z mlekiem..
Na pytanie o zupę z ośmiorniczek, kelnerka zareagowała tak, jakby od 5 lat nikt nigdy nie widział w tej restauracji żadnej ośmiorniczki i zamawianie jej jest co najmniej absurdalne. Odpuściliśmy. Zdecydowaliśmy się na to, co wydawało nam się w danej chwili najbezpieczniejsze – pizzę.
2 cm kwadratowe bruschetty na przekąskę dla każdego z gości wydawało się być co najmniej absurdalne – chyba lepiej było nic nie podać, bo “czekadełko”, które bardziej drażni niż rozbudza apetyt nie jest przyjemnością.
Przyszła pizza – ale jedna, choć zamówione były dwie. Na drugą czekaliśmy bardzo długo, więc połowa gości jadła, połowa starała się udawać, że nie jest głodna. Co więcej – wielka (właściwie ogromna) pizza była tak niestaranna, że kawałki łososia w jednym miejscu tworzyły górkę kilkucentymetrową, w drugim zgrzytał tylko piach po szpinaku. Ale co tam, najważniejsze były dwie miski sosu – czosnkowego, który zamiast pachnieć czosnkiem, przypominał ten z wiaderka z hipermarketu i keczupu. No bo przecież to takie włoskie jeść pizzę z keczupem! Dodatki absolutnie nie włoskie z każdym kęsem dawały do myślenia – to przecież już nie włoska pizza, a po prostu zwykła, niestaranna typowo polska (ta, kojarząca się najgorzej – z miejscowości turystycznych!).
Właściciel szczęśliwy, biegając po lokalu i pytając “tutto bene?”, nie reagował na zwróconą uwagę o winie, zupełnie nie przejmując się lekkim szokiem ze strony gości, którzy dawno nie byli w tym miejscu i polecenie wizyty w tej restauracji z każdą chwilą budziło coraz większe zażenowanie.
Jakby to pewnie powiedziała Pani Gessler często używając słów “no cóż”…
No cóż, Włoch zapomniał, co jest dumą jego kraju.
No cóż, ważniejsze okazało się pójście na ilość, nie na jakość.
No cóż, przecież musi dostosować się do tego, że nie jest u siebie i jak ludzie zażyczą sobie kebaba, to i on pojawi się w menu.
No cóż, może ktoś usiłował tłumaczyć to tym, że to nie “Warszafka” i nikt tu nie doceni włoskiej kuchni.
No cóż, pewnie do czasu, gdy jakiś Włoch nie zakocha się w mieszkance tego miasta i nie zdecyduje się na otworzenie konkurencyjnego lokalu, ten będzie miał spory tłum, nawet serwując jakość sieciowej pizzerii.
No cóż, Kuchenne Rewolucje będą mogły mieć jeszcze 20 serii, a wciąż będzie trafiać się na takie miejsca.
No cóż, wstyd Panie Emanuele Memmola – Piccola Italia w Mielcu, bo o niej cały czas mowa, to nie małe Włochy, ale wielki wstyd dla cudownie smacznej włoskiej kuchni.
Fot. Freepik.com